2015-09-10

Źdźbło i belka sąsiadują z sobą.

 

Prezes Zarządu KSM:

mgr Krystyna Piasecka

 

Sierpień dobiega końca, gdy piszę te słowa. Dotrą do Państwa w połowie września. Teraz na naszych osiedlach samochody jakoś się mieszczą, wielu mieszkańców jeszcze urlopuje. Ale wkrótce wszystko wróci do „normy". A właściwie do nienormalnej sytuacji codziennej walki o skrawek miejsca do parkowania. Do tej codziennej przyczyny, jednej z wielu, konfliktów międzysąsiedzkich. Bo nawet, jeśli o miejsce parkowania zmagamy się nie z sąsiadem bezpośrednio zza ściany, to nawet gdy jest to ktoś z przeciwległego bloku, to przecież i tak jest sąsiadem osiedlowym.

 

Motoryzacja w naszym kraju, wzorem Zachodu, jest zdominowana indywidualnym posiadaniem własnego pojazdu. Komunikacja zbiorowa (przecież wydajniejsza ilościowo i tańsza dla poszczególnych użytkowników) jest na drugim miejscu. Obok jej różnorodnych mankamentów – terminowości, jakości pojazdów drogowych i szynowych – zaważyła powszechna chęć posiadania własnego auta. I dorobienia się wreszcie czegoś (obok mieszkania!) po niebogatej epoce. No i teraz – jako społeczeństwo – „mamy za swoje": wszędzie ciasno, własne cztery kółka są, ale brak dla nich kilku metrów gruntu do bezpiecznego i wygodnego postawienia. Tutaj, jako dygresję, wskazuję na Japonię (mieliśmy taką drugą zostać, a potem drugą Irlandią!), w której każdy, kto ma auto, automatycznie płaci nie tylko za jego ubezpieczenie, ale także za parkowanie. No bo przecież gdzieś parkuje. Obojętnie czy na swojej, czy cudzej ziemi, ale parkuje, więc obowiązkowo daninę taką musi uiszczać, niezależnie od późniejszych opłat w parkomatach itp.

 

W latach, kiedy powstawały osiedla naszej Spółdzielni obowiązywały – tak jak zresztą i obecnie – ściśle określone ilościowe normatywy miejsc parkingowych – np. w latach 70-tych ub. wieku było to 1 miejsce postojowe na 80 mieszkań (a przecież w tamtym dziesięcioleciu zbudowano tysiące mieszkań). Z dzisiejszego punktu widzenia (szczególnie dla pokoleń wchodzących teraz w dorosłe życie) był to poziom niewyobrażalnie i niezrozumiale niski. Dzisiaj inwestor, jeśli nie zapewni dostatecznej ilości miejsc postojowych (norma to 150 miejsc na 100 mieszkań), nie może liczyć, że uzyska pozwolenie na budowę. Obecnie jest również tak, że niemal na każde mieszkanie przypada „osobówka". Oczywiście niektórzy jej nie mają, ale inni są posiadaczami dwu i więcej aut. Statystycznie więc „oddziedziczony" z przeszłości deficyt miejsc jest oczywisty. Nowe normatywy dopiero współcześnie znajdują zastosowanie w naszych nowych zasobach, jak w „Małym Stawie" przy ul. Pułaskiego, na skraju Doliny Trzech Stawów, gdzie dla każdego mieszkania przypisane jest podziemne miejsce postojowe (a oprócz tego są do dyspozycji miejsca na naziemnym parkingu przy budynku). Tego nie jesteśmy w stanie zapewnić, gdzie indziej.

 

Dodatkowo tereny naszych osiedli są zapychane przez ogromną ilość samochodów „przyjezdnych". Być może sytuacja się poprawi i ten tak uciążliwy ich natłok zelży, kiedy w Katowicach powstaną obiecywane od lat tzw. centra przesiadkowe. Przyjeżdżający „osobówkami" do Katowic będą mieli wreszcie możliwość zostawiać tam swoje auta i kontynuować podróż po mieście – tramwajami i autobusami KZK GOP. Ostatnio włodarze naszego miasta poinformowali, że wielopoziomowych miejsc przesiadkowych zbudowanych zostanie aż siedem (pokazano wizualizacje czterech) – w ścisłym centrum miasta przy ul. Sądowej, w Zawodziu, w Brynowie przy pętli tramwajowej, w Ligocie, w Piotrowicach i Podlesiu w pobliżu tamtejszych stacji kolejowych, a także w Kostuchnie (na końcu mającej dopiero powstać nowej linii tramwajowej). Pierwsze „przesiadacze" mają być gotowe w 2017 roku. Oby te ambitne plany ziściły się ku zadowoleniu stałych mieszkańców Katowic, a i osób przyjezdnych również.

 

Wiążę z tym także osobiście duże nadzieje, jako że dzięki temu mają szansę ulec likwidacji przynajmniej niektóre spośród licznych ognisk nieustannych konfliktów i sporów sąsiedzkich, rozstrzygnięcia których antagoniści domagają się od Spółdzielni – kierując swoje oczekiwania i żądania głównie do Zarządu i administracji Spółdzielni oraz lokalnych Rad Osiedlowych. Oczywiście owe centra przesiadkowe całkowicie problemu parkowania aut w mieście z pewnością do końca nie rozwiążą, ale problem chociaż złagodzą. Nie tak dawno, w ferworze dyskusji nad kwestią „zatkania się" osiedli autami, jeden ze spółdzielczych samorządowców rzucił myśl: – gdybyż tak, jak na skraju os. im. Ściegiennego, udało się nam zbudować wielopoziomowe garaże w pozostałych osiedlach?!

 

Ale skąd na to pieniądze? No i jak wykroić grunt pod takie inwestycje, które zielone tereny zlikwidować , by nie było protestów, a powszechna akceptacja? To nie retoryczne, a bardzo życiowe pytania. Od kilku lat przygotowywany jest przez Spółdzielnię projekt realizacji wielopoziomowego parkingu z miejscami postojowymi na os. im. Kukuczki – osiedlu bodaj najbardziej dotkniętym brakiem takich miejsc i ciasnotą przestrzenną. Jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego jego budowa rozpocznie się – jako inwestycja w majątek Spółdzielni – w roku przyszłym.

 

Ale życie dowodzi, że od terenów osiedlowych jeszcze ciaśniejsze są mieszkania. Choćby nie wiem jak duże, najczęściej zawsze są za małe. Za małe – na to wszystko co posiadamy, co uważamy do życia niezbędne. Zatem niedobrym, nie do zaakceptowania zwyczajem stała się praktyka wypychania pewnych przedmiotów z mieszkania na korytarze. Dotyczy to np. niektórych mebli, półek z butami, sprzętów, rowerów, wózków dziecięcych, a nawet worków ze śmieciami („w mieszkaniu nie mam niemiłego zapaszku, a wyniosę rano wychodząc z domu"). W mieszkaniu nam zawadzają – a na korytarzu już nie?

 

Pomyślmy – po co są korytarze i jaką pełnią funkcję? To nie komórki. I nie należą tylko do nas – to część wspólna nieruchomości. Każda taka – podana przykładowo – czynność zawłaszczania wspólnej, wewnętrznej przestrzeni budynku na swoje potrzeby jest równocześnie zarzewiem niepotrzebnych konfliktów z sąsiadami. I nie tylko o estetykę tych wspólnych przestrzeni chodzi, o naruszenie ładu przed wejściami do naszych mieszkań, bowiem – co gorsza – tego typu „doposażenie" korytarzy (w tym dróg ewakuacyjnych, wnęk, itp.) stanowi zagrożenie dla wspólnego i osobistego bezpieczeństwa (pożary i inne sytuacje alarmowe naprawdę się zdarzają!).

 

Owocować może także – a niestety niejeden mieszkaniec już się o tym przekonał, o czym donosiły też m. in. „Wspólne Sprawy" – karą finansową, jaką nakładają funkcjonariusze Straży Pożarnej podczas obowiązkowych kontroli zarządzanych przez Spółdzielnię budynków mieszkalnych.

 

Do listy „naruszeń wolności" innych osób – dokonywanych w pełni świadomie lub po prostu bez myślenia o ich skutkach dla innych współmieszkańców, dodać mogę (opierając się na zgłaszanych w różnej formie interwencjach) dziesiątki najróżniejszych przykładów: uciążliwe (ze względu na częstotliwość lub głośność) remonty w lokalach od świtu do późnej nocy – we wszystkie dni tygodnia, bez wyłączenia niedzieli; intensywne ćwiczenia sportowo-rekreacyjne w mieszkaniu (np. „odbijanie godzinami piłki" czy „skakanie na skakance"); imprezowanie z nadmiernie nagłośnioną muzyką niemal o każdej porze dnia i nocy; chałupnicza produkcja (czegoś tam) powodująca przez całą dobę rytmiczne stuki, piski, itp.; godzinami wyjące w mieszkaniu lub na balkonie psy; wypuszczanie czworonogów samopas na korytarze (niech sobie psina zbiegnie po schodach, ktoś na pewno go na dwór wypuści), a wtedy często bywa, że na klatce schodowej pozostają psie „pamiątki"; grilowanie i palenie na balkonach papierosów (w skutkach: zadymienie „zasmradzanie" atmosfery, upuszczanie niedopałków wprost na niższe balkony lub przydomowy chodnik albo trawnik); nieumiejętne zamiatanie i mycie balkonów w taki sposób, że brudy nie są zmiatane czy wycierane, lecz po prostu wygarniane za balustradę, w dół.

 

Dość. Przykładów incydentów sobiepaństwa i braku elementarnej kultury jest znacznie więcej, Państwo je sygnalizujecie jako ludzie zbulwersowani, bezsilni wobec takich zachowań i nie jest moim zamiarem ich propagowanie, bo to sprawy wstydliwe. Szczęśliwie są to właśnie tylko incydenty. Ale jakże dokuczliwe dla tych, którzy odczuwają ich skutki. Spróbujmy więc spojrzeć na wszelkie nasze zachowania, zwłaszcza na te zasygnalizowane sprawy – z punktu widzenia sąsiadów, wczuć się w ich odbiór i stosunek do tego co robimy. Zostawmy miejscom stanowiącym zbiorową współwłasność, mimo że do nich mamy w ramach współwłasności prawo – ich roli, takiej – jaką przewidział, projektując te miejsca, architekt, projektant obiektu – mając na względzie, zarówno nasze, jak i sąsiadów dobro i godziwe warunki bytowania we współwłasności.

 

Źródeł konfliktów i niesnasek w osiedlach nie tylko nie brakuje, ale życie przynosi coraz to nowe. Sprzyja temu m. in. coraz większa, w imię obrony naszej prywatności, anonimowość mieszkańców, zdejmowanie tabliczek z drzwi, domowe spisy mieszkańców z pustymi rubrykami na nazwiska – jako jeden z efektów wprowadzonej (skądinąd słusznie) ochrony danych osobowych. Nawet administracja nie może ujawniać informacji (poza ściśle określonymi przypadkami), kto mieszka po sąsiedzku, jeśli ten ktoś nie wyraża na to zgody. Zatem bywa, że ktoś w domu się awanturuje, ale kto? Właściciel mieszkania chyba nie, bo mieszka nie w Katowicach, a np. w Lublinie (tam ma adres korespondencyjny, bez podania telefonu), zaś ten lokal (czasem ich kilka) zakupiony na „wolnym rynku" (od byłego członka KSM) podnajmuje (ma takie prawo), nie interesując się zanadto w jaki sposób osoba (osoby), którym lokal udostępnił przestrzegają obowiązujący regulamin domowy.

 

Uciążliwy użytkownik wywołuje reakcję interwencyjną sąsiadów przez oczekiwanie, ba żądanie, by to Spółdzielnia, Rada Osiedla, Policja zajęły się wyegzekwowaniem przestrzegania norm współżycia społecznego, bo interwencja na wprost – do właściciela – jest niemożliwa, skoro brak informacji kto to, a poza tym po co narażać się na popsucie stosunków sąsiedzkich, przecież sąsiad nie musi wiedzieć , że to „coś" przeszkadza akurat mnie, bo może komu innemu też. Administracja, członkowie samorządu osiedlowego, policja, zamiast wykonywać w danym czasie swe podstawowe obowiązki z zakresu administrowania, zarządzania nieruchomościami, itp., są zmuszeni zajmować się czynnościami (czasochłonnymi i często niestety mało skutecznymi) zmierzającymi do usunięcia problematycznych zachowań, „wyprostowania" nadwyrężonych relacji społecznych między dorosłymi (i zdawało by się odpowiedzialnymi) ludźmi – właścicielami mieszkań i innymi współmieszkańcami. Jeśli ktoś z Państwa tego doświadczył, to wie, że nie jest to ani proste ani łatwe.

 

Barier formalnej niemocy wobec zdarzających się konfliktów tego typu jest sporo. Wynikają zarówno z natury prawnej (niedoprecyzowane lub nieskuteczne przepisy), z bezwładności działań służb mundurowych, z nieustannych braków finansowych (liczonych niekiedy w milionach, a niekiedy tylko w paru setkach złotych) na naprawdę potrzebne ludziom inwestycje i rozwiązania.

 

Szukajmy zatem sami innych sposobów. Czy są możliwe? Tak! I to prowadzące do wyeliminowania zarzewi wielu konfliktów właściwie od ręki. Wszystko zależy od każdego z nas. Od rzeczywistych lub potencjalnych uczestników najróżniejszych zdarzeń. Od kultury osobistej, od woli i umiejętności życia we wspólnocie rodzinnej, we wspólnocie sąsiedzkiej, we wspólnocie obywatelskiej miasta i kraju, czasem od większej tolerancji i wyrozumiałości dla incydentalnych, odbiegających od normy zachowań i od osobistego dobrego przykładu – jako wzorca, że można inaczej.

 

Drzwiami wiodącymi ku pożądanej sytuacji jest otwarcie na drugą osobę. Poznanie się z nią. Na początek wystarczy uśmiech skierowany do mijanej w budynku osoby, zaraz potem zwyczajne: dzień dobry. I wewnętrzna refleksja – czy ja jestem dobrym sąsiadem dla innych? Czy nie przeszkadzam komuś? Czy zapewniając sobie wolność i swobodężycia komukolwiek nie ograniczam tych samych praw? Tak, tak – przypowieść o źdźble w oku bliźniego i belce we własnym wcale nie straciła na aktualności. Pośród obcujących ze sobą osiedlowych sąsiadów ma się wcale dobrze. Ale trzeba ją przypominać nie tylko temu „za ścianą", ale w pierwszym rzędzie może sobie? Wiem, że nie jest łatwo, że życie większości z nas nie rozpieszcza, serwując zbyt często różne kłopoty i problemy. Czy warto zatem przysparzać sobie i innym dodatkowych stresów? Pomóc nam może wspomniana wcześniej wyrozumiałość i większe otwarcie na innych. Niektórzy, a znam liczne przykłady, już taki etap osiągnęli, stając się bardziej pogodni i zadowoleni z życia.

 

Życzę wszystkim, by i Państwa – Czytelników – udziałem stało się „dobre sąsiedztwo". Dosłownie i w przenośni. Byśmy byli postrzegani jako wspaniali sąsiedzi i w swoim otoczeniu mieli podobnych nam, czyli dobrych, niekonfliktowych sąsiadów.

 

Z poważaniem

KRYSTYNA PIASECKA



     

 
 
Wiadomości


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych.
Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia.
Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.
Więcej informacji: Polityka prywatności (Cookies-RODO)