Moje refleksjeTemat dnia
Nr 222 Nr 223 Nr 224
   
NASZE, WSPÓLNE SPRAWY...
CIEPŁO, PRZYTULNIE, ALE DROGO...
BEZPIECZEŃSTWO I OSZCZĘDNOŚCI
PRZEŁOM LATA I JESIENI POD ZNAKIEM WYCIECZEK
ZNANI I NIEZNANI - DANUTA LUBINA-CIPIŃSKA
KOMU PRZESZKADZA WINDA?
FILHARMONIA ŚLĄSKA ZAPRASZA
OGŁOSZENIA DROBNE

Danuta Lubina-Cipińska
dziennikarka, pisarka:
DAWNIEJ MÓWIŁAM
JESTEM KATOWICZANKĄ, DZIŚ – ŚLĄZACZKĄ

Danuta Lubina-Cipińska na balkonie mieszkania na osiedlu im. J. Kukuczki

Całą rodziną – to znaczy z mężem Zbigniewem i synem Michałem – na Wielkim Murze w Chinach

W tym wydaniu „Wspólnych Spraw” numerze przedstawiamy osobę szczególnie zasługującą na bliższe poznanie, mieszkankę osiedla im. Jerzego Kukuczki, której książek warto poszukać w księgarniach. Ja osobiście kilka tytułów otrzymałam od Autorki – Danuty Lubiny-Cipińskiej. I zamiast siąść do komputera i pisać artykuł – wsiąkłam... „Ludzie się miłowali i zgoda była. Jak tak lokatorzy posiadali na schodach, to rozmawiali. Dzisiaj nikt tak już nie rozmawia. Jeden z drugim jak pies z kotem żyją – mówi Piotr Żołneczko. – Dziś człowiek nie wie kto sąsiad. Wtedy se siedli do sieni, na korytarz, każden wziął stołeczek. Te schody jakie były wyszorowane, wymyte, piaskiem posypane! A dziś jeden drugiego nie zna. Albo pomarli, albo powyjeżdżali – dodaje pani Helena, żona Żołneczki.” To cytat z reportażu pt. „Podziękować Barbóreczce” o Nikiszowcu, osiedlu patronackim, zamieszczonego w „Gazecie Wyborczej” 3 grudnia 1992 roku. Autorka w wielu swoich reportażach tropi ślady ginących światów, zaniechanych tradycji.
Jest do tego uprawniona. Jej ród, ród Lubinów już blisko 400 lat mieszka w Katowicach! W eseju, który zdobył I nagrodę w konkursie miesięcznika „Śląsk” na tekst o Katowicach, pisze, że jej rodowe nazwisko znalazło się wśród nazwisk katowickich zagrodników spisanych w 1702 roku! Obok takich nazwisk jak Sowa, Zając, Skiba, Stawowy, Grządziel... – Matecznik mój – mówi autorka – znajduje się w samym centrum Katowic. To wąski pas ciągnący się od Rawy w górę, w stronę Brynowa. To dawne rodzinne pole, na którym dziś stoi m.in. gmach Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Na starej mapie Katowic pole to można zobaczyć. Wygląda jak wąska wstążeczka. Takich wstążek jest na tej mapie wiele. To wymienieni wyżej sąsiedzi.
 Była bodaj pierwszą dziennikarką i autorką książek, która zaczęła łamać stereotypy o czarnym Śląsku, regionie ciężkiej, fizycznej pracy, regionie szpetnym i zadymionym, w którym nikt poza Ślązakami nie chciałby żyć. Stereotypem, że poza kopalniami i hutami Śląsk jest pustynią kulturalną, z której uciekają ludzie utalentowani, bo takie mniemanie utrzymywało się aż do końca PRL. Zanim padły w ostatnich latach hasła o energii Śląska, zanim Katowice zaczęto promować jako miasto wielkich wydarzeń. Oczywiście rangę Śląska podnosiły tuzy: Kazimierz Kutz, Wilhelm Szewczyk, Tadeusz Kijonka i wielu innych, walczących o uznanie dla Śląska i jego wartości cywilizacyjnych i kulturowych. Danuta Lubina-Cipińska zaczęła im sekundować w latach 90. ubiegłego wieku, gdy jako dziennikarka „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej” i innych pism podjęła w swoich publikacjach, wywiadach, reportażach, esejach, portretach tematykę bolesnej szczególnie u nas transformacji gospodarczej konsekwencji błędów i nieszczęść restrukturyzacji górnictwa a także tropić ginące tradycje, których ośrodkami były zamykane kopalnie, wydobywać na światło dzienne przeszłość.
A ta świadczyła, że Śląsk ze swoim potencjałem gospodarczym, techniką, wykwalifikowanymi ludźmi był regionem już od dawna europejskim i to przodującym. Dlatego szło przez wieki: Lux ex Silesia!
A przecież i ona dość wcześnie dostrzegła szpetotę Katowic. Było to po pierwszej wyprawie w Tatry. – Nigdy bardziej boleśnie nie odczułam wielkomiejskiej brzydoty centrum „czarnego Śląska.” – mówi. – Miałam wtedy 12 lat. W liceum znów zaczęłam dostrzegać dobre strony rodzinnego miasta. Jako córka inżyniera budownictwa Teodora Lubiny, nota bene, jednego z współzałożycieli Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, oszalałam na punkcie secesyjnych kamienic, które wówczas po raz pierwszy po wojnie gremialnie były remontowane, ukazując detale ukryte wcześniej pod grubą warstwą sadzy i kurzu. Po tym „liftingu” jaśniały niezwykłym, nagle odkrytym pięknem rozrzeźbionych detali architektonicznych. Z okna rodzinnej kamienicy przy ul. Plebiscytowej, gdzie było mieszkanie dziadków, mogłam godzinami wpatrywać się w wielkiej urody balkony sąsiedniego domu zdobne płaskorzeźbami głów i maszkaronów.
Po maturze postanowiła pójść na architekturę. Na egzaminie zabrakło ułamka punktu. Przeniosła papiery na polonistykę. Dodała studia dziennikarskie na Wydziale Radia i Telewizji. Praktyka w telewizji wykazała, że to dobre dla niej miejsce. Po magisterium - nastał stan wojenny. Wielu wykładowców straciło pracę, niektórzy byli internowani. W tej sytuacji pracę w mediach uznała za niemożliwą. Poszła uczyć do szkoły. – Gdy „wybuchła wolność” – mówi – a „Gazeta Wyborcza” ogłosiła, że przyjmuje młodych dziennikarzy zgłosiłam się, choć do najmłodszych już nie należałam.
No i zaczęła się wielka przygoda z dziennikarstwem. Pisała, publikowała nie tylko w „GW” ale w wielu gazetach i czasopismach, robiła wywiady z ludźmi nauki i kultury, wybitnymi mieszkańcami regionu, penetrowała nową rzeczywistość, podejmowała wnikliwie tematy ważne, istotne... Ta praca przynosiła jej wielką satysfakcję.
Ale któregoś dnia spostrzegła, że czuje pewien niedosyt. Dziennikarstwo jest zawodem fascynującym, ciekawym, uprawiający je czuje, że działa w samym środku życia, że co dzień nawiązuje kontakty z ciekawymi ludźmi, ale... ten końcowy produkt nerwów, poszukiwań, emocji i talentu – artykuł, reportaż, esej – żyje tylko jeden dzień. Razem z gazetą ląduje już nazajutrz w koszu lub w składzie makulatury. A coś chciałoby się po sobie zostawić, utrwalić na dłużej, może na stałe. Ponadto zaczęło się z prasą dziać coś niedobrego, co zapewne zauważyli też pilni czytelnicy gazet i czasopism, oglądacze telewizji. Otóż coraz mniej jest w mediach kultury, już nie pisze się recenzji z koncertów, premier teatralnych, recenzje książkowe zostały zastąpione rankingiem sprzedaży z panią Małgorzatą Kalicińską i jej „Domem nad rozlewiskiem” na pierwszym miejscu. Albo na zmianę z Katarzyną Grocholą. To samo dzieje się z telewizją. Ambitniejsze pozycje po północy. Chłam w porze największej oglądalności. Misja zastąpiona została programami merkantylnymi, wokół których można owinąć jak najwięcej arcydochodowych reklam. Kulturę zastąpił prowincjonalny ale zawsze szołbiznes. Pogarda dla odbiorcy? Dać mu jak najwięcej sensacji? Bo już nawet godne szacunku poważniejsze czasopisma za tą sensacją gonią.
– Zauważyłam, że jeśli kiedyś „Rzeczpospolita” potrafiła w ciągu miesiąca zamieścić nawet 10 moich tekstów o ważnych sprawach kultury i Śląska, to dziś jestem szczęśliwa, gdy znajdzie się w niej 2-3. Kultura zeszła na boki, między nekrologi i ogłoszenia. Ale co się dziwić, jeśli z PKB na kulturę przeznacza się u nas zaledwie pół procenta, gdy np. we Francji 3 proc. i więcej. A przecież kultura to warunek naszej tożsamości narodowej i za jej sprawą, bo nas na to stać, moglibyśmy poprawić swoją pozycję w Europie i wiele jej dać od siebie.
Poza tym we wszystkich naszych mediach nastąpiła zmiana proporcji, przeważają w nich wiadomości negatywne, złe i przerażające, epatujące nieszczęściem, krwią, katastrofami, trupami. W myśl zasady – dobra wiadomość to żadna wiadomość. To, co normalne jest nieciekawe. Co dobre nudne lub sentymentalne.
Świat przedstawiany jest w krzywym zwierciadle. Media coraz bardziej oddalają się od zwykłego, normalnego życia. Dużo jeździmy z mężem i synem po świecie. Syn skończył kierunek Rosjoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracę magisterską napisał na temat stosunków radziecko-chińskich, a żeby bardziej się specjalizować teraz studiuje w Chinach, w Pekinie, język chiński. Wybrał drogę naukową, robi doktorat. Po zjeżdżeniu całej Europy, jeździmy więc na wschód. Do Indii, Egiptu? – dziwią się znajomi – tam są przecież krwawe zamachy. Do Chin? Nie boicie się? A tam wszędzie spokój. Jeśli rzeczywiście jakieś wydarzenie, to w skali lokalnej.
– Rozczarowała się Pani do dziennikarstwa?
– Nie rozczarowałam. Ale traktuję je po swojemu.
Po swojemu czyli tak, jak w opublikowanych książkach. Danuta Lubina-Cipińska wydała ich już 10. Otwieram jedną z nich, wydaną w 2008 r. Tytuł „Śląsk jak Ameryka”. Rozmowy, portrety, reportaże, eseje. We wstępie do książki zatytułowanym „Tropicielka skarbów i śladów” socjolog, prof. Marek S. Szczepański pisze, że z tekstów autorki wyłania się obraz fascynujący. Autorka tropi śląskie skarby, pokazuje nie zawsze doceniany „kraj czarów” i jego mieszkańców. Z wytrwałością badacza szuka zapomnianych światów, odkrywa piękno industrialnego krajobrazu, przywołuje sylwetki ludzi, którzy na obecny kształt regionu mieli wpływ największy. Opowiada, tłumaczy Śląsk i jego specyfikę pogranicza (tu dodajmy, że to pogranicze odbiło się i na rodzie Lubinów, babka pani Danuty była Niemką – a więc płynie też we mnie i krew niemiecka – stwierdza), ale także budzi sumienie, bo ta ziemia w jej teks-
tach to ciągłe zmaganie się z trudną przeszłością, niepewną przyszłością, ale także stereotypami i niewiedzą, które wciąż pokutują w transformacyjnej Polsce.
Ta książka to także portret światów, których już nie ma, tych, które żyją we wspomnieniach rozmówców. Autorka ma fantastyczną zdolność wskrzeszania tych cudów, Arkadii ze wspomnień rozmówców, tych małych ojczyzn, zapomnianych dziś dzielnic, pustoszejących zaułków, familoków. To również szeroki zespół wartości, etos pracy, tradycje i to, co spajało ludzi. Poszczególni rozmówcy wspominają też o początkach trudnej miłości do Śląska, o fas-
cynacji regionem. Wśród rozmówców autorki znaleźli się m.in. Kazimierz Wódz, Jacek Wódz, Horst Eckert, Kazimierz Kutz, Tadeusz Kijonka, Henryk Bereska, Jerzy Buzek, Wojciech Kilar, Lech Majewski, Jerzy Duda-Gracz, Krystian Lupa, Franciszek Pieczka, Zofia de Ines, Lidia Grychtołówna, Zygmunt Brachmański, Wincenty i Andrzej Grabarczykowie, Piotr Paleczny, Jerzy Milian i inni – jaki przegląd związanych ze Śląskiem intelektualnych i artystycznych postaci!
Na 50-lecie istnienia Państwowego Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” pisarka wydała specjalną okolicznoś-
ciową książkę. – Myślę – mówi – że udało mi się stworzyć udaną mozaikę cudzych tekstów o „Śląsku”, które wydobyłam wertując gazety i czasopisma, stare i nowsze. Są tam zawarte reportaże, recenzje, relacje z podróży po całym świecie, ciekawostki z bogatej artystycznej przeszłości naszego sławnego zespołu.
W ubiegłym roku ukazała się książka „Jerzy Wójcik: – moja pasja, moje życie”, wywiad-rzeka z okazji jubileuszu 55-lecia pracy twórczej dyrektora artystycznego „Śląska”, wielkiego artysty baletu, choreografa, pedagoga i folklorysty. Miał obchodzić jubileusz pracy i 75 urodziny. Los chciał inaczej. Nie doczekał tych dat. Autorka wspomina: – Ledwie rozpoczęliśmy pracę nad książką, która miała być podarunkiem od Zespołu na jubileusz, Jerzego dopadła poważna choroba. Tymczasem on nie zważał na to, zatracał się w pracy jeszcze bardziej niż gdy był zdrów. Szczupły, wyprostowany, elegancki, uśmiechnięty, pełen wigoru i rozsadzającej go energii. Na drugi dzień po chemioterapii wracał do Koszęcina i rzucał się w wir codziennych zajęć. Musiałam wykradać jego czas, by ta książka mogła powstać.
„Karuzela z Krystynami” (książkę napisała razem z Anną Gomułką). To wspaniała książka dla kobiet, zwłaszcza po czterdziestce. A jak one same mówią: – czterdzieści plus VAT. Spodziewałam się, że to będą po prostu relacje ze święta Krystyn, które zostało powołane przez znaną dziennikarkę, animatorkę życia kulturalnego, wicemarszałek Senatu RP, Krystynę Bochenek w Katowicach i potem ogarnęło całą Polskę. A tymczasem są to również wywiady z socjologami na temat roli zabawy w życiu człowieka, jej zmian na przestrzeni wieków i w różnych kulturach, dowiemy się też czegoś – czy imię determinuje nasze życie i to od samego prof. Jerzego Bralczyka, zapoznamy się też z męskim spojrzeniem na kwestie kobiecą (Wiesław Ochman, Irek Dudek, Jerzy Milian, Michał Ogórek, Janusz Korwin-Mikke i wielu innych, a wypowiedzi samych Krystyn, tych znanych jak pań np. – Janda, Sienkiewicz, Prońko czy arystokratka i aktorka Krystyna Łubieńska, aż skrzą się od dowcipu i mądrości, a te mniej znane dobrze im sekundują. Mnóstwo reportaży o życiu różnych Krystyn. Książka, którą się dobrze czyta.
W książce „Ziemia z uśmiechu Boga”, w 12 rozmowach o Górnym Śląsku, zawarta jest szeroka wiedza o regionie i jego potrzebach z punktu widzenia prominentnych rozmówców, a są nimi Krystyna i Andrzej Bochenkowie, Krystyna Doktorowicz, Joanna Helander i Bo Persson, Jerzy Illg, Józef Musioł, Magdalena i Adam Pastuchowie, Tadeusz Sławek, Marek S. Szczepański, biskup Tadeusz Szurman, ksiądz Jerzy Szymik, Piotr Uszok, arcybiskup Damian Zimoń. Niezwykle interesująca książka, mnóstwo problemów, atrakcyjna forma. Pasjonujące biografie obrazujące zakorzenienie się w regionie lub wrastanie weń. A poruszane tam problemy! Nareszcie omawiane, analizowane ze znawstwem, bo przez ludzi stąd. Tuż przed dalszym skokiem cywilizacyjnym Śląska przy pomocy dotacji unijnych.
Ale czy politycy, od których w końcu tyle zależy, czytają książki? Czy potrafią i chcą zrozumieć Śląsk?
Autorka dziesięciu już zwartych pozycji wydawniczych choć nie zrezygnowała jeszcze z dziennikarstwa, publikuje w prasie codziennej i w czasopismach, ale bardziej ją pociągają wypowiedzi książkowe, pracuje na co dzień w Biurze Prasowym Wojewody Śląskiego.  A w książkach stara się, poprzez rozmowy i wypowiedzi ludzi znanych i kompetentnych,  odrzucających wciąż pokutujące w kraju stereotypy, przekazać prawdę o tej ziemi.
– Mieszka pani na osiedlu J. Kukuczki. Trochę daleko od centrum?
– Nie! To właśnie centrum przybliża się do nas a nie my do centrum. Na terenach po kopalni „Katowice” powstanie nowoczesne Muzeum Śląskie. Już jest wizualizacja nowej siedziby Narodowej Orkiestry Symfonicznej PR z najnowocześniejszymi w Europie salami koncertowymi, salami prób, będą tam restauracje, kawiarnie. Cały ten pokopalniany teren zmieni swoje oblicze, tam będzie tętnić życie kulturalne stanowiąc szlak kultury i sztuki od Spodka, Ronda Sztuki im. Jerzego Ziętka, pomnika Powstań Śląskich, zmienionej alei Wojciecha Korfantego, aż do miejsca dawnej kopalni „Katowice”
(a wcześniej „Ferdynand”). Potwierdzi się jeszcze raz, że Śląsk zawsze był europejski. Jeśli kiedyś we wczes-
nej młodości mówiłam, że jestem katowiczanką, bo i na mnie wtedy odbił się ten stereotyp pracowitego ale posypanego sadzą Śląska, to teraz, gdy już tak mocno wgłębiłam się w wiedzę o tym regionie a także powodowana swoim pochodzeniem, mówię, że jestem Ślązaczką. I jestem z tego dumna. Cieszę się z perspektyw rozwoju województwa i Metropolii Śląsk.
– Z dziennikarstwa wyrosło wielu, tak jak pani, autorów książek, pisarzy. Zadam więc pytanie stereotypowe: jakie ma pani dalsze zamierzenia, co ma pani na warsztacie?
– Chodzą mi po głowie różne pomysły. I coraz bardziej chyba dojrzewam do tego, by napisać powieść. Już mi się rysują różne projekty, o których wiem, że będą zakorzenione tutaj, na Śląsku.
– Dziękuję za spotkanie.
Rozmawiała:
EWA WANACKA

KOMISJA MIESZKANIOWA
PROBLEMY OSIEDLOWYCH SPOŁECZNOŚCI
DODATKI MIESZKANIOWE
PATRONI NASZYCH OSIEDLI - JERZY KUKUCZKA
PORADY Z SZUFLADY
HARMONOGRAM ODCZYTÓW PODZIELNIKÓW I WODOMIERZY
BEZPŁATNE BADANIA PROFILAKTYCZNE
HOROSKOP OD 15 PAŹDZIERNIKA DO 15 LISTOPADA 2009
FUNDACJA KSM