Danuta Lubina-Cipińska
dziennikarka, pisarka:
DAWNIEJ MÓWIŁAM
JESTEM KATOWICZANKĄ, DZIŚ –
ŚLĄZACZKĄ
W tym wydaniu „Wspólnych Spraw” numerze przedstawiamy osobę
szczególnie zasługującą na bliższe poznanie, mieszkankę osiedla im. Jerzego
Kukuczki, której książek warto poszukać w księgarniach. Ja osobiście kilka
tytułów otrzymałam od Autorki – Danuty Lubiny-Cipińskiej. I zamiast siąść do
komputera i pisać artykuł – wsiąkłam... „Ludzie się miłowali i zgoda była. Jak
tak lokatorzy posiadali na schodach, to rozmawiali. Dzisiaj nikt tak już nie
rozmawia. Jeden z drugim jak pies z kotem żyją – mówi Piotr Żołneczko. – Dziś
człowiek nie wie kto sąsiad. Wtedy se siedli do sieni, na korytarz, każden wziął
stołeczek. Te schody jakie były wyszorowane, wymyte, piaskiem posypane! A dziś
jeden drugiego nie zna. Albo pomarli, albo powyjeżdżali – dodaje pani Helena,
żona Żołneczki.” To cytat z reportażu pt. „Podziękować Barbóreczce” o
Nikiszowcu, osiedlu patronackim, zamieszczonego w „Gazecie Wyborczej” 3 grudnia
1992 roku. Autorka w wielu swoich reportażach tropi ślady ginących światów,
zaniechanych tradycji.
Jest do tego uprawniona. Jej ród, ród Lubinów już
blisko 400 lat mieszka w Katowicach! W eseju, który zdobył I nagrodę w konkursie
miesięcznika „Śląsk” na tekst o Katowicach, pisze, że jej rodowe nazwisko
znalazło się wśród nazwisk katowickich zagrodników spisanych w 1702 roku! Obok
takich nazwisk jak Sowa, Zając, Skiba, Stawowy, Grządziel... – Matecznik mój –
mówi autorka – znajduje się w samym centrum Katowic. To wąski pas ciągnący się
od Rawy w górę, w stronę Brynowa. To dawne rodzinne pole, na którym dziś stoi
m.in. gmach Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Na starej mapie Katowic pole to
można zobaczyć. Wygląda jak wąska wstążeczka. Takich wstążek jest na tej mapie
wiele. To wymienieni wyżej sąsiedzi.
Była bodaj pierwszą dziennikarką i
autorką książek, która zaczęła łamać stereotypy o czarnym Śląsku, regionie
ciężkiej, fizycznej pracy, regionie szpetnym i zadymionym, w którym nikt poza
Ślązakami nie chciałby żyć. Stereotypem, że poza kopalniami i hutami Śląsk jest
pustynią kulturalną, z której uciekają ludzie utalentowani, bo takie mniemanie
utrzymywało się aż do końca PRL. Zanim padły w ostatnich latach hasła o energii
Śląska, zanim Katowice zaczęto promować jako miasto wielkich wydarzeń.
Oczywiście rangę Śląska podnosiły tuzy: Kazimierz Kutz, Wilhelm Szewczyk,
Tadeusz Kijonka i wielu innych, walczących o uznanie dla Śląska i jego wartości
cywilizacyjnych i kulturowych. Danuta Lubina-Cipińska zaczęła im sekundować w
latach 90. ubiegłego wieku, gdy jako dziennikarka „Gazety Wyborczej”,
„Rzeczpospolitej” i innych pism podjęła w swoich publikacjach, wywiadach,
reportażach, esejach, portretach tematykę bolesnej szczególnie u nas
transformacji gospodarczej konsekwencji błędów i nieszczęść restrukturyzacji
górnictwa a także tropić ginące tradycje, których ośrodkami były zamykane
kopalnie, wydobywać na światło dzienne przeszłość.
A ta świadczyła, że Śląsk
ze swoim potencjałem gospodarczym, techniką, wykwalifikowanymi ludźmi był
regionem już od dawna europejskim i to przodującym. Dlatego szło przez wieki:
Lux ex Silesia!
A przecież i ona dość wcześnie dostrzegła szpetotę Katowic.
Było to po pierwszej wyprawie w Tatry. – Nigdy bardziej boleśnie nie odczułam
wielkomiejskiej brzydoty centrum „czarnego Śląska.” – mówi. – Miałam wtedy 12
lat. W liceum znów zaczęłam dostrzegać dobre strony rodzinnego miasta. Jako
córka inżyniera budownictwa Teodora Lubiny, nota bene, jednego z
współzałożycieli Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, oszalałam na punkcie
secesyjnych kamienic, które wówczas po raz pierwszy po wojnie gremialnie były
remontowane, ukazując detale ukryte wcześniej pod grubą warstwą sadzy i kurzu.
Po tym „liftingu” jaśniały niezwykłym, nagle odkrytym pięknem rozrzeźbionych
detali architektonicznych. Z okna rodzinnej kamienicy przy ul. Plebiscytowej,
gdzie było mieszkanie dziadków, mogłam godzinami wpatrywać się w wielkiej urody
balkony sąsiedniego domu zdobne płaskorzeźbami głów i maszkaronów.
Po maturze
postanowiła pójść na architekturę. Na egzaminie zabrakło ułamka punktu.
Przeniosła papiery na polonistykę. Dodała studia dziennikarskie na Wydziale
Radia i Telewizji. Praktyka w telewizji wykazała, że to dobre dla niej miejsce.
Po magisterium - nastał stan wojenny. Wielu wykładowców straciło pracę,
niektórzy byli internowani. W tej sytuacji pracę w mediach uznała za niemożliwą.
Poszła uczyć do szkoły. – Gdy „wybuchła wolność” – mówi – a „Gazeta Wyborcza”
ogłosiła, że przyjmuje młodych dziennikarzy zgłosiłam się, choć do najmłodszych
już nie należałam.
No i zaczęła się wielka przygoda z dziennikarstwem.
Pisała, publikowała nie tylko w „GW” ale w wielu gazetach i czasopismach, robiła
wywiady z ludźmi nauki i kultury, wybitnymi mieszkańcami regionu, penetrowała
nową rzeczywistość, podejmowała wnikliwie tematy ważne, istotne... Ta praca
przynosiła jej wielką satysfakcję.
Ale któregoś dnia spostrzegła, że czuje
pewien niedosyt. Dziennikarstwo jest zawodem fascynującym, ciekawym, uprawiający
je czuje, że działa w samym środku życia, że co dzień nawiązuje kontakty z
ciekawymi ludźmi, ale... ten końcowy produkt nerwów, poszukiwań, emocji i
talentu – artykuł, reportaż, esej – żyje tylko jeden dzień. Razem z gazetą
ląduje już nazajutrz w koszu lub w składzie makulatury. A coś chciałoby się po
sobie zostawić, utrwalić na dłużej, może na stałe. Ponadto zaczęło się z prasą
dziać coś niedobrego, co zapewne zauważyli też pilni czytelnicy gazet i
czasopism, oglądacze telewizji. Otóż coraz mniej jest w mediach kultury, już nie
pisze się recenzji z koncertów, premier teatralnych, recenzje książkowe zostały
zastąpione rankingiem sprzedaży z panią Małgorzatą Kalicińską i jej „Domem nad
rozlewiskiem” na pierwszym miejscu. Albo na zmianę z Katarzyną Grocholą. To samo
dzieje się z telewizją. Ambitniejsze pozycje po północy. Chłam w porze
największej oglądalności. Misja zastąpiona została programami merkantylnymi,
wokół których można owinąć jak najwięcej arcydochodowych reklam. Kulturę
zastąpił prowincjonalny ale zawsze szołbiznes. Pogarda dla odbiorcy? Dać mu jak
najwięcej sensacji? Bo już nawet godne szacunku poważniejsze czasopisma za tą
sensacją gonią.
– Zauważyłam, że jeśli kiedyś „Rzeczpospolita” potrafiła w
ciągu miesiąca zamieścić nawet 10 moich tekstów o ważnych sprawach kultury i
Śląska, to dziś jestem szczęśliwa, gdy znajdzie się w niej 2-3. Kultura zeszła
na boki, między nekrologi i ogłoszenia. Ale co się dziwić, jeśli z PKB na
kulturę przeznacza się u nas zaledwie pół procenta, gdy np. we Francji 3 proc. i
więcej. A przecież kultura to warunek naszej tożsamości narodowej i za jej
sprawą, bo nas na to stać, moglibyśmy poprawić swoją pozycję w Europie i wiele
jej dać od siebie.
Poza tym we wszystkich naszych mediach nastąpiła zmiana
proporcji, przeważają w nich wiadomości negatywne, złe i przerażające, epatujące
nieszczęściem, krwią, katastrofami, trupami. W myśl zasady – dobra wiadomość to
żadna wiadomość. To, co normalne jest nieciekawe. Co dobre nudne lub
sentymentalne.
Świat przedstawiany jest w krzywym zwierciadle. Media coraz
bardziej oddalają się od zwykłego, normalnego życia. Dużo jeździmy z mężem i
synem po świecie. Syn skończył kierunek Rosjoznawstwo na Uniwersytecie
Jagiellońskim, pracę magisterską napisał na temat stosunków radziecko-chińskich,
a żeby bardziej się specjalizować teraz studiuje w Chinach, w Pekinie, język
chiński. Wybrał drogę naukową, robi doktorat. Po zjeżdżeniu całej Europy,
jeździmy więc na wschód. Do Indii, Egiptu? – dziwią się znajomi – tam są
przecież krwawe zamachy. Do Chin? Nie boicie się? A tam wszędzie spokój. Jeśli
rzeczywiście jakieś wydarzenie, to w skali lokalnej.
– Rozczarowała się Pani
do dziennikarstwa?
– Nie rozczarowałam. Ale traktuję je po swojemu.
Po
swojemu czyli tak, jak w opublikowanych książkach. Danuta Lubina-Cipińska wydała
ich już 10. Otwieram jedną z nich, wydaną w 2008 r. Tytuł „Śląsk jak Ameryka”.
Rozmowy, portrety, reportaże, eseje. We wstępie do książki zatytułowanym
„Tropicielka skarbów i śladów” socjolog, prof. Marek S. Szczepański pisze, że z
tekstów autorki wyłania się obraz fascynujący. Autorka tropi śląskie skarby,
pokazuje nie zawsze doceniany „kraj czarów” i jego mieszkańców. Z wytrwałością
badacza szuka zapomnianych światów, odkrywa piękno industrialnego krajobrazu,
przywołuje sylwetki ludzi, którzy na obecny kształt regionu mieli wpływ
największy. Opowiada, tłumaczy Śląsk i jego specyfikę pogranicza (tu dodajmy, że
to pogranicze odbiło się i na rodzie Lubinów, babka pani Danuty była Niemką – a
więc płynie też we mnie i krew niemiecka – stwierdza), ale także budzi sumienie,
bo ta ziemia w jej teks-
tach to ciągłe zmaganie się z trudną przeszłością,
niepewną przyszłością, ale także stereotypami i niewiedzą, które wciąż pokutują
w transformacyjnej Polsce.
Ta książka to także portret światów, których już
nie ma, tych, które żyją we wspomnieniach rozmówców. Autorka ma fantastyczną
zdolność wskrzeszania tych cudów, Arkadii ze wspomnień rozmówców, tych małych
ojczyzn, zapomnianych dziś dzielnic, pustoszejących zaułków, familoków. To
również szeroki zespół wartości, etos pracy, tradycje i to, co spajało ludzi.
Poszczególni rozmówcy wspominają też o początkach trudnej miłości do Śląska, o
fas-
cynacji regionem. Wśród rozmówców autorki znaleźli się m.in. Kazimierz
Wódz, Jacek Wódz, Horst Eckert, Kazimierz Kutz, Tadeusz Kijonka, Henryk Bereska,
Jerzy Buzek, Wojciech Kilar, Lech Majewski, Jerzy Duda-Gracz, Krystian Lupa,
Franciszek Pieczka, Zofia de Ines, Lidia Grychtołówna, Zygmunt Brachmański,
Wincenty i Andrzej Grabarczykowie, Piotr Paleczny, Jerzy Milian i inni – jaki
przegląd związanych ze Śląskiem intelektualnych i artystycznych postaci!
Na
50-lecie istnienia Państwowego Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” pisarka wydała
specjalną okolicznoś-
ciową książkę. – Myślę – mówi – że udało mi się
stworzyć udaną mozaikę cudzych tekstów o „Śląsku”, które wydobyłam wertując
gazety i czasopisma, stare i nowsze. Są tam zawarte reportaże, recenzje, relacje
z podróży po całym świecie, ciekawostki z bogatej artystycznej przeszłości
naszego sławnego zespołu.
W ubiegłym roku ukazała się książka „Jerzy Wójcik:
– moja pasja, moje życie”, wywiad-rzeka z okazji jubileuszu 55-lecia pracy
twórczej dyrektora artystycznego „Śląska”, wielkiego artysty baletu,
choreografa, pedagoga i folklorysty. Miał obchodzić jubileusz pracy i 75
urodziny. Los chciał inaczej. Nie doczekał tych dat. Autorka wspomina: – Ledwie
rozpoczęliśmy pracę nad książką, która miała być podarunkiem od Zespołu na
jubileusz, Jerzego dopadła poważna choroba. Tymczasem on nie zważał na to,
zatracał się w pracy jeszcze bardziej niż gdy był zdrów. Szczupły, wyprostowany,
elegancki, uśmiechnięty, pełen wigoru i rozsadzającej go energii. Na drugi dzień
po chemioterapii wracał do Koszęcina i rzucał się w wir codziennych zajęć.
Musiałam wykradać jego czas, by ta książka mogła powstać.
„Karuzela z
Krystynami” (książkę napisała razem z Anną Gomułką). To wspaniała książka dla
kobiet, zwłaszcza po czterdziestce. A jak one same mówią: – czterdzieści plus
VAT. Spodziewałam się, że to będą po prostu relacje ze święta Krystyn, które
zostało powołane przez znaną dziennikarkę, animatorkę życia kulturalnego,
wicemarszałek Senatu RP, Krystynę Bochenek w Katowicach i potem ogarnęło całą
Polskę. A tymczasem są to również wywiady z socjologami na temat roli zabawy w
życiu człowieka, jej zmian na przestrzeni wieków i w różnych kulturach, dowiemy
się też czegoś – czy imię determinuje nasze życie i to od samego prof. Jerzego
Bralczyka, zapoznamy się też z męskim spojrzeniem na kwestie kobiecą (Wiesław
Ochman, Irek Dudek, Jerzy Milian, Michał Ogórek, Janusz Korwin-Mikke i wielu
innych, a wypowiedzi samych Krystyn, tych znanych jak pań np. – Janda,
Sienkiewicz, Prońko czy arystokratka i aktorka Krystyna Łubieńska, aż skrzą się
od dowcipu i mądrości, a te mniej znane dobrze im sekundują. Mnóstwo reportaży o
życiu różnych Krystyn. Książka, którą się dobrze czyta.
W książce „Ziemia z
uśmiechu Boga”, w 12 rozmowach o Górnym Śląsku, zawarta jest szeroka wiedza o
regionie i jego potrzebach z punktu widzenia prominentnych rozmówców, a są nimi
Krystyna i Andrzej Bochenkowie, Krystyna Doktorowicz, Joanna Helander i Bo
Persson, Jerzy Illg, Józef Musioł, Magdalena i Adam Pastuchowie, Tadeusz Sławek,
Marek S. Szczepański, biskup Tadeusz Szurman, ksiądz Jerzy Szymik, Piotr Uszok,
arcybiskup Damian Zimoń. Niezwykle interesująca książka, mnóstwo problemów,
atrakcyjna forma. Pasjonujące biografie obrazujące zakorzenienie się w regionie
lub wrastanie weń. A poruszane tam problemy! Nareszcie omawiane, analizowane ze
znawstwem, bo przez ludzi stąd. Tuż przed dalszym skokiem cywilizacyjnym Śląska
przy pomocy dotacji unijnych.
Ale czy politycy, od których w końcu tyle
zależy, czytają książki? Czy potrafią i chcą zrozumieć Śląsk?
Autorka
dziesięciu już zwartych pozycji wydawniczych choć nie zrezygnowała jeszcze z
dziennikarstwa, publikuje w prasie codziennej i w czasopismach, ale bardziej ją
pociągają wypowiedzi książkowe, pracuje na co dzień w Biurze Prasowym Wojewody
Śląskiego. A w książkach stara się, poprzez rozmowy i wypowiedzi ludzi
znanych i kompetentnych, odrzucających wciąż pokutujące w kraju
stereotypy, przekazać prawdę o tej ziemi.
– Mieszka pani na osiedlu J.
Kukuczki. Trochę daleko od centrum?
– Nie! To właśnie centrum przybliża się
do nas a nie my do centrum. Na terenach po kopalni „Katowice” powstanie
nowoczesne Muzeum Śląskie. Już jest wizualizacja nowej siedziby Narodowej
Orkiestry Symfonicznej PR z najnowocześniejszymi w Europie salami koncertowymi,
salami prób, będą tam restauracje, kawiarnie. Cały ten pokopalniany teren zmieni
swoje oblicze, tam będzie tętnić życie kulturalne stanowiąc szlak kultury i
sztuki od Spodka, Ronda Sztuki im. Jerzego Ziętka, pomnika Powstań Śląskich,
zmienionej alei Wojciecha Korfantego, aż do miejsca dawnej kopalni „Katowice”
(a wcześniej „Ferdynand”). Potwierdzi się jeszcze raz, że Śląsk zawsze był
europejski. Jeśli kiedyś we wczes-
nej młodości mówiłam, że jestem
katowiczanką, bo i na mnie wtedy odbił się ten stereotyp pracowitego ale
posypanego sadzą Śląska, to teraz, gdy już tak mocno wgłębiłam się w wiedzę o
tym regionie a także powodowana swoim pochodzeniem, mówię, że jestem Ślązaczką.
I jestem z tego dumna. Cieszę się z perspektyw rozwoju województwa i Metropolii
Śląsk.
– Z dziennikarstwa wyrosło wielu, tak jak pani, autorów książek,
pisarzy. Zadam więc pytanie stereotypowe: jakie ma pani dalsze zamierzenia, co
ma pani na warsztacie?
– Chodzą mi po głowie różne pomysły. I coraz bardziej
chyba dojrzewam do tego, by napisać powieść. Już mi się rysują różne projekty, o
których wiem, że będą zakorzenione tutaj, na Śląsku.
– Dziękuję za
spotkanie.
Rozmawiała:
EWA WANACKA |