2021-11-23

Równi w prawach i obowiązkach


Prezes Zarządu KSM:

mgr Krystyna Piasecka

 

Szanowni państwo!
Członków założycieli Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej w 1957 roku było 19. Członków KSM u schyłku roku 2021 jest niemal 19 tysięcy (konkretnie stan na 31 października br. to 18.800 osób), a wszystkich zamieszkujących w zasobach spółdzielni jest przeszło 33 tysiące. Skala rozwoju Spółdzielni i zmian w niej zachodzących (przez te już prawie 65 lat jej istnienia) jest przeogromna. O ile jednak w stanie zasobów mieszkalnych KSM przeszła z pozycji ogromnego inwestora do roli nade wszystko zarządcy lokali i panuje w tej mierze status quo, wymuszone współcześnie obowiązującymi przepisami, praktycznie uniemożliwiające spółdzielczości mieszkaniowej dalsze rozwijanie się, o tyle w składzie osobowym członków panuje nieustany ruch. I dotyczy on – co trzeba podkreślić – niemal wyłącznie mieszkań własnościowo wyodrębnionych, które od czasu sławetnej ustawy „uwłaszczenia za złotówkę" dominują w zasobach KSM.


Zachodzi potężna zmiana pokoleniowa. Już nie dzieci, a wnukowie pierwszych członków przejmują mieszkania. To młodzi ludzie, urodzeni w XXI wieku, dla których pierwsze półwiecze istnienia KSM jest odległą historią. Dla których sam fakt istnienia czegoś takiego jak spółdzielnia (mieszkaniowa, spożywców, rzemieślnicza, rolnicza itd.) jest właściwie swoistym anachronizmem. Ze szkolnej historii (jeśli przykładali się do poznawania tej dziedziny) wiedzą co nieco – o absolutnym prekursorze spółdzielczości nie tylko na polską, ale i na światowa skalę – księdzu Stanisławie Staszicu (1755-1826) i nie dają się tumanić niedoukom tak licznym w gronie współczesnych polskich polityków, którzy genezy spółdzielczości doszukują się w socjalizmie czy komunizmie. Jednak ci trzydziesta–dwudziestolatkowie wyrastający i okrzepli w swej dorosłości w warunkach odradzającego się na powrót w Polsce kapitalizmu i totalnej zmiany ideologicznej, pozbawieni zostali w swym pokoleniowym wychowaniu potrzeby bycia i życia społem z innymi. Jako młodzi – życiowo sami sobie są „sterem, żeglarzem, okrętem"...


Przejmując (w darowiźnie, spadku) lub odkupując od kogoś mieszkanie (które mocą już XXI-wiecznych zmian ustawowych stało się zwykłym towarem, przedmiotem handlu) w zasobach spółdzielni mieszkaniowej – z niekłamanym zdumieniem dowiadują się, że polskie prawo zmusza ich do obligatoryjnego zostania członkiem stowarzyszenia, noszącego w swej nazwie te dwa słowa: spółdzielnia mieszkaniowa. Zostają ustawo zapisani do pewnej korporacji jako jej mikroudziałowcy. Już samo pojęcie korporacji wzbudza w nich niechęć, bowiem najczęściej właśnie w jakiejś wielkiej korporacji są najemnymi pracownikami. I skrótowe słowo: „korpo", z którym mają nieustannie do czynienia, niezbyt dobrze im się kojarzy.


Z takim – niewielkim, uzasadnionym młodym wiekiem – życiowym doświadczeniem rzadko kiedy identyfikują się z zawartym w ustawie Prawo spółdzielcze (i powtórzonym w podobnym brzmieniu z Statucie KSM) sformułowaniem, że: „Spółdzielnia jest dobrowolnym zrzeszeniem nieograniczonej liczby osób, o zmiennym składzie osobowym i zmiennym funduszu udziałowym, które w interesie swoich członków prowadzi wspólną działalność gospodarczą (art. 1. § 1.)". Swojej przynależności do spółdzielni nie pojmują jako osobistej, z jednym głosem decydującym w kwestiach równych dla wszystkich członków praw i obowiązków, ale sprowadzają ją do pojmowania spółdzielni jako usługodawcy, reprezentowanego poprzez jej zarząd i osiedlowe administracje, któremu się płaci, od którego się wymaga. A spółdzielczą samorządność – reprezentowaną przez Radę Nadzorczą i Rady Osiedli – w ogóle kontestują. Co bardzo zdumiewa, bo przecież wyrastali już w latach, w których właśnie samorządność w znaczeniu terytorialnej władzy (rady gmin, miast, sejmiki wojewódzkie) doszła do głosu i decyduje o rozwoju poszczególnych terenów.


W takich socjologicznych uwarunkowaniach pojawiają się liczne żądania (przytoczę tu kilka przykładów zaistniałych w naszej Spółdzielni, oczywiście bez identyfikacji osobowej i adresowej, ale zachowam dosadną niekiedy dosłowność kierowanych do KSM sformułowań i zaznaczam jednocześnie, że pomijam sprawy z listów anonimowych). „Wytnijcie szybko te krzaki, bo zasłaniają widok na mój zaparkowany samochód". „Nie zgadzam się na to, by tak wcześnie rano śmieciara hałasowała pod moimi oknami. Zmieńcie porę wywożenia śmieci.". „Dlaczego budynek, w którym zamieszkałam, nie jest dotąd odgrodzony płotem?". „Moje dwa psy (rasowe) potrzebują codziennego wyhasania się. Z powodzeniem możecie na dużej przestrzeni osiedla urządzić ogrodzony wybieg dla psów. A auta usunąć na jego skraj". „Widok z okna (a kupiliśmy mieszkanie na I. piętrze) wychodzi na ten zadaszony śmietnikowy kompleks. Przesuńcie go gdzieś indziej". „Domagam się usunięcia drzewa, bo siadające na nim ptaki srają na karoserię samochodu". „To jest nie do wytrzymania. Zlikwidujcie te przystanki autobusowe przy naszym wieżowcu. Zmuście miasto do innej lokalizacji centralnego przystanku kilkudziesięciu linii.". „Wraz z mieszkaniem kupiłem prawo do procentowego udziału w nieruchomości, więc wnioskuję o pilne wytyczenie mi tego miejsca dla urządzenia miejsca parkingowego". „(...) i zamiast części tych miejsc do parkowania śmierdzących aut urządźcie ekologiczne miejsca postojowe dla rowerów i hulajnóg elektrycznych.". Auta, śmieci, psy – to dominujące kwestie. Każda incydentalna sprawa jest rozpatrywana i znajduje rozwiązanie lub – co najmniej – stosowne wyjaśnienie i odpowiedź.


Inaczej nieco wygląda postrzeganie tych najczęstszych problemów, gdy są zgłaszane przez starsze pokolenia członków i mieszkańców. „Ci nowi tak blisko podjeżdżają, że by najchętniej auto na parterze domu postawili.". „(...) no i oni wieczorem wystawiają na korytarz worek ze śmieciami. To nic, że wyniosą je rano, gdy cuchną całą noc.". „Wprowadził się z psem, który gdy zostaje sam w mieszkaniu na kilkanaście godzin, to szczeka, wyje, ujada. Dniem i nocą. Zwierzę nie jest winne, ale właściciel. Domagamy się wyeksmitowania go." – kilka podpisów. „Przez ponad czterdzieści lat niemal nie było słychać tych sąsiadów nade mną. A teraz tupanie, jakiś łomot, no i łubu-du tańcowanie. Zapewnijcie mi spokojne zamieszkiwanie." „Jestem już nieco o przytępionym słuchu, ale i tak tego ryku muzyki zza ściany nie potrafię wytrzymać. Zabrońcie im tego." „On chyba coś jakąś maszyną produkuje, bo przez całą noc słyszę rytmiczne stukanie. Jakby mi walił młotkiem w głowę. I jak tu spać?". „Ja i moi sąsiedzi też mieliśmy małe dzieci. Ale nie były tak rozwydrzone. Te bachory terroryzują wrzaskiem. To wszystko słychać." „Aż trzy rowery, wózek i hulajnoga – co jeszcze postawią na korytarzu? I pomyśleć, że z dawnymi, piętrowymi współmieszkańcami, za zgodą spółdzielni, odgrodziliśmy nasz korytarz od klatki schodowej żeby było bezpiecznie. A ja teraz wychodząc z mieszkania muszę lawirować między tymi pojazdami.". „Ona jakoś nauczyła swego psa, że wychodząc z nim na spacer to bydlę odlewa się na moją wycieraczkę. Ale nie potrafię ich przyłapać, a kałuża jest."


Przytoczonymi i wieloma podobnymi sprawami, zgodnie ze spółdzielczymi zasadami i obowiązującymi w KSM regulaminami, zajmują się w formie mediacji pomiędzy sąsiadami Rady Osieli. Mediacji, a nie sankcji dyscyplinarnych włącznie z eksmisją (bardzo często żądaną wobec antagonistycznego sąsiada). To, że w „Regulaminie porządku domowego dla użytkowników lokali w KSM" przewidziana jest taka opcja na skutek „rażącego lub uporczywego wykraczania osoby (...) przeciwko obowiązującemu porządkowi domowemu lub niewłaściwemu zachowaniu tej osoby czyniącego korzystanie z innych lokali nieruchomości wspólnej uciążliwym" – wcale nie oznacza, że decyzję taką podejmuje Spółdzielnia. Podejmuje ją wyłącznie w swoim wyroku sąd. Po procesie wszczętym wprawdzie z wniosku Spółdzielni, ale udokumentowanym wieloma przykładami takich naruszeń regulaminu (koniecznie odnotowanymi nie przez administracją spółdzielczą ale przez policję lub straż miejską) i popartym w sądzie zeznaniami świadków. W spełnieniu tych warunków mieści się realność owej ostatecznej sankcji. Jeśli nie było zgłoszeń do służb porządkowych i nie ma protokołów z ich interwencji, a także jeśli brak świadków zdarzeń zeznających przed sądem – wniosek Spółdzielni staje się prawnie bezzasadny i jest odrzucony, zaś wnioskująca Spółdzielnia zostaje obciążona kosztami postępowania sądowego.


Po zmianach legislacyjnych – wprowadzanych konsekwentnie od 2000 roku w kolejnych nowelizacjach ustaw związanych ze spółdzielczością mieszkaniową – omówione tutaj kwestie (oraz sporo innych) zostały przeniesione z dawnej kompetencji spółdzielni do wyłączności sądów. W praktyce więc wszelkie zatargi międzysąsiedzkie, jeśli zawiedzie mediacja samorządowej Rady Osiedla, muszą być rozstrzygane sądownie. A zatem kolejność działań musi być następująca: incydent – interwencja policji i jej protokół – wniosek do sądu – absolutna konieczność osobistego zeznania świadka – sądowy proces i wyrok.


Naturalnie obok licznych tarć międzysąsiedzkich, które zgłaszane są praktycznie każdego tygodnia, do Zarządu KSM trafiają znacznie poważniejsze, zindywidualizowane, kwestie. Z nadzieją na interwencyjną pomoc.


Oto przykład. Pani w wieku wielce senioralnym, do nie tak dawna członkini Spółdzielni, w formie darowizny przekazała swe mieszkanie wnukowi, na (nieujętej pisemnie, ale ustnie uzgodnionej) zasadzie dożywotniego zamieszkiwania w jednym z pokojów lokalu. Wnuk, sięgając do argumentu letniej aury i obaw związanych z koronawirusową pandemią, wywiózł babcię do rodziny na wieś. Ponadroczne domaganie się powrotu do Katowic, do swego pokoju (w mieszkaniu będącym już formalną własnością wnuka) nie przynosiło żadnego efektu. Zdeterminowana seniorka zmobilizowała siły i samodzielnie, pociągiem powróciła do Katowic. Dotarła do domu i ...nie mogła otworzyć drzwi wejściowych mieszkania, w którym przeżyła pół wieku. Zamki zostały zmienione. O pomoc w otwarciu lokalu poprosiła więc Spółdzielnię. Tego zrobić nie możemy. Byłoby to włamanie. Pojmując dramatyczną sytuację naszej dawnej członkini (mocą znowelizowanej ustawy wykreślonej z grona członkowskiego), jesteśmy jednak bezsilni. Nie możemy wkraczać w takie rodzinne zawikłania.


Przykro mi, że mój listopadowy felieton ma taką minorową wymowę. W późnolistopadowej, zimnej i mokrej aurze. Ale przecież wszyscy wiemy, że tak nie będzie przez cały rok. Po jesieni i zimie znów wiosna i lato do nas zawitają. A czy i tak będzie w międzysąsiedzkim i rodzinnym pożyciu – to już nie od pór roku, ale od nas samych zależy. Od wykazanej w tych refleksjach niezbędności równego wypełniania praw i obowiązków przez wszystkich. W Spółdzielni. W rodzinie. W życiu.

 

Z poważaniem
KRYSTYNA PIASECKA



     

 
 
Wiadomości


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych.
Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia.
Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.
Więcej informacji: Polityka prywatności (Cookies-RODO)