2014-01-18

Południowa dzielnica Katowic - Ligota - to marzenie dla tych, którym przyszło mieszkać w śródmieściu stolicy województwa. Bo z urody i bogactwa zieleni - to niemalże jakaś miejscowość wypoczynkowa. No i ta bliskość do centrum, parę minut jazdy. To nie kawał drogi jak do Murcek, które przyrodą jeszcze przewyższają Ligotę. A więc - mieszkać w Ligocie - to same zalety. Tutejsi spółdzielcy je znają i też chwalą. Ale - każdy medal ma dwie strony. Mieszkańcy widzą i czują to, czego goście i przyjezdni nawet nie zauważają. O obu stronach medalu rozmawiamy w siedzibie Rady Osiedla Ligota, wspólnej z administracją, przy ul. Ligockiej 66.

 

KOMUNIKACJA
Już sama ul. Ligocka była do jeszcze nie tak dawna, i to przez długie lata, zamknięta w części dla ruchu kołowego ze względu na ślimaczącą się przebudowę. Docieranie do wieżowców Wodospady - Ligocka było utrudnione i wiodło okrężną drogą. O tym szybko się zapomina. Dziś śmigają tamtędy auta (może właśnie nazbyt szybko pędzą - tak uważa wielu mieszkańców). Kto mieszka w Ligocie i nie ma własnego auta, zdany jest na autobusy i kolej. Z tej drugiej możliwości to chyba tylko mieszkańcy domów przy Zielonogórskiej korzystają, bo dojście na dworzec to kilkanaście minut. Komunikacja - to newralgiczny problem całej dzielnicy, więc także naszego osiedla, rozrzuconego na cztery części w taki sposób, że jeden z budynków faktycznie jest już nie w Ligocie, a w Piotrowicach. Lokalnie to ważne rozróżnienia.

 

W rozmowie z członkami Rady Osiedla, odbywającej się na początku lipca, o problemach komunikacyjnych - które są tak oczywistą dolegliwością, że aż się przywykło do nich i sytuacje uważa za... normalną - wspomina się, ale w sumie dość mało. Kierownik osiedla - inż. Franciszek Krejza nie wyobraża sobie, jak by mógł skutecznie administrować osiedlem, gdyby nie miał samochodu. Swojego prywatnego, małego "uno", ze służbowym limitem ledwie 400 km miesięcznie. Ale Rada ma "na głowie" znacznie poważniejsze niż komunikacja problemy, które jak koszula ściśle przylegają do osiedlowego ciała. Spraw jest wiele, ale większość z nich ma wspólny mianownik - pieniądze. A dokładnie, to nieustanny... brak pieniędzy. Na najróżniejsze potrzeby, na spełnienie niekwestionowanych w najmniejszym stopniu wniosków i oczekiwań mieszkańców. Ale żeby móc pieniądze wydać, trzeba je wpierw zgromadzić. A to już ciężka sprawa. Zatem - pieniądze, pieniądze, pieniądze...

 

- Mamy opracowany plan remontowy do roku 2010, mówi przewodnicząca Rady Krystyna Wojtas. Chciałoby się wykonać wszystko znacznie szybciej, ale musimy do życia podchodzić realistycznie, a nie na zasadzie chciejstwa. Założyliśmy każdego roku zgromadzenie i wydatkowanie kwoty 454 tysięcy złotych z funduszu remontowego "B" - tego, który wypracowują tylko członkowie zamieszkali w osiedlu i który w całości jest w dyspozycji osiedla. I tak ustaliliśmy harmonogram prac, by każdego roku starczyło bez kredytów, leasingów - za nie wszystkie przecież potem trzeba płacić odsetkami i ratami. Na przestrzeni dekady lat najwięcej, bo 1 milion 615 tys. złotych kosztować będzie wymiana okien. Potem chodniki i drogi - 982 tys. zł, następnie roboty wodociągowo-kanalizacyjne - 880 tys. zł, a dalej windy - 743 tys. zł. Nasz kosztorys dziesięciolecia zamykają prace dekarskie na sumę 200 tys. zł oraz instalacyjno-gazownicze wartości 120 tys. zł. Naturalnie do tego naszego planu - co może się zdarzyć - życie będzie wnosiło kosztowne "niespodzianki". Trzon naszych zamierzeń pozostanie bez zmian.

 

- Naturalnie, to nie wszystkie środki jakie zostaną przeznaczone w tym dziesięcioleciu na budynki naszego osiedla - dodaje kierownik F. Krejza - bo przecież skorzystamy z funduszu "A", wspólnego dla wszystkich osiedli. Tyle, że tam stoimy w kolejce, zgodnej z wieloletnim programem wynikającym ze strategii ekonomicznej KSM. Tutaj należy jednak zwrócić uwagę na fakt, iż w roku 2000 fundusz "A" zgromadził środki mniejsze od spodziewanych. Przecież trafiały do niego także pieniądze pochodzące z przekształceń lokatorskiego prawa spółdzielczego do mieszkań na własnościowe. Ubiegłoroczna kampania związana z ustawą uwłaszczeniową, a potem z Ustawą o spółdzielniach mieszkaniowych, owe obietnice darmowego lub za 3% uwłaszczenia - spowodowały drastyczne zmalenie dochodów z tytułu przekształceń. Jaka jest sytuacja - każdy wie. Do darmowego uwłaszczenia nie doszło, 3% zakwestionował Trybunał Konstytucyjny jako niezgodne z Konstytucja RP, mieszkania nadal są li tylko lokatorskie, a do kasy Spółdzielni pieniądze niestety nie wpłynęły. Więc i fundusz "A" świeci pustką.

 

WIEŻOWCE i ABEST
Krystyna Wojtas: - Najwięcej problemów mamy teraz z blokami wysokimi. To tych 5 wieżowców przy Wodospadów i Ligockiej. Małe budynki po przejęciu ich przez KSM od zakładów pracy zostały dopiero przypisane do naszego osiedla, które wcześniej też było jedynie przypisane do osiedla 35-lecia, czyli obecnie im. Alfonsa Zgrzebnioka. Otóż te niskie budynki zostały wielkim naszym wysiłkiem wyremontowane. Były w tak opłakanym stanie, że trzeba było niezwłocznie się nimi zająć, by nie popadły w ruinę. Przecież tam woda lała się ludziom na głowę, szwankowało ogrzewanie, były poważne problemy z ujęciami wody i wiele innych spraw do pilnego rozwiązania. Z niskich budynków docieplenia wymagają jeszcze tylko dwa budynki przejęte w 1998 roku z Pemug.

 

- Tak jest - potwierdza sekretarz Rady Teodora Bugiel. Wieżowce, traktowane ongiś po macoszemu przez osiedle 35-lecia, w ramach samodzielnego osiedla Ligota też - jak życie pokazało - znalazły się na drugim planie. Potrzeby innych były naprawdę pilniejsze. Tyle, że przez ten czas właśnie wielkie bloki "dojrzały" do otrzymania poważnego zastrzyku finansowego. Choćby i dlatego, że są ocieplone płytami acekolowymi. Lepiej czy gorzej spełniały one swoją rolę. Teraz jednak trzeba zacząć myśleć o wymianie acekolu, zawierającego azbest, na inny rodzaj ocieplającej elewacji. Zostało udowodnione, że drobiny azbestu, jeśli dostaną się do płuc, mogą wywołać raka. Ponadto płyty są w wielu miejscach popękane a elewacje zaczynają zielenieć od chyba zagrzybienia. Elewacja podczas silnych deszczów przemaka, więc jest, ale jakby jej nie było. W konsekwencji mieszkania są zalane. Mamy w tym roku, obfitujących przecież w deszcze, już kilka zgłoszeń przemoczenia ścian zewnętrznych.

 

- No i umocowania płyt są coraz słabsze - dodaje Stanisław Rerych, członek Rady. Uszczelki gumowe zmurszałe, części metalowe przerdzewiałe. Nie dość tego - w wielu miejscach pozsuwała się w dół ocieplająca wełna mineralna pod płytami acekolowymi. A nawet tam gdzie jest, to nie zawsze o grubości 3 cm, a tylko 1 lub 2 cm. W wielu miejscach mamy to sprawdzone.

 

- I właśnie zespół tych uwarunkowań powoduje - stwierdza dobitnie pani Bugiel, że musimy rozpocząć starania o zdjęcie acekolu i ponowną termomodernizację budynków. To sprawa w ramach Spółdzielni kontrowersyjna, bo przecież dużo jest jeszcze domów, które nie są niczym docieplone, nawet acekolem.

 

- A powinna to być sprawa rangi państwowej. Przecież my, mieszkańcy bloków pokrytych acekolem - dobitnie podkreśla przewodnicząca Rady - nie mieliśmy żadnego wpływu na to, czym przemarzające i przeciekające betonowe wielkie płyty okrywano. Od kilku lat zamknięte są w Polsce fabryki produkujące acekol i eternit z wykorzystaniem azbestu - by szkodziły ludziom. Ale produkty tych fabryk nadal wiszą na naszych blokach. Trzeba je zdjąć, ale nie na nasz koszt. Nas po prostu na to jako osiedla nie stać. Państwo dawno wycofało się z dotacji i wszystkim obciąża się mieszkańców, a ludzie niestety są coraz ubożsi.

 

-Szacunkowo, według posiadanych przeze mnie danych, mogę powiedzieć - mówi F. Krejza - że takie zdjęcie acekolu, wywiezienie go na składowisko i nowe docieplenie jednego bloku kosztować będzie około 800 tysięcy złotych. A ponieważ bloków jest pięć - więc razem cztery miliony. Takich pieniędzy osiedle samo nie ma i mieć nie będzie.

 

Temat jest gorący, że trudno notować każdą wypowiedź, zwłaszcza, że na fali emocji jedni drugim wpadają w głos. W niewielkim pokoju zebrań

 

Rady osiedla wręcz zawrzało?

- To co, nigdy tego nie zrealizujemy? Tak nie możemy myśleć.

- Musimy naciskać na władze Spółdzielni, żeby znalazły jakieś rozwiązanie. Nie i one atakują państwową górę.

- A kto zwróci koszty leczenia? Przecież jak azbest jest tak szkodliwy, że zamyka się fabryki. A co nam mieszkańcom nie szkodzi? Od razu to może nie wyjdzie, ale po latach? Więc musimy coś z tym zrobić.

Nawet jak się będzie zdejmowało te płyty acekolowe, to co z mieszkańcami? - niepokoi się Regina Pogoda, członkini Rady. Ci robotnicy mogą mieć jakieś maski, ale my będziemy wdychać. Czy zamknięcie okna wystarczy? W dodatku są nieszczelne. Więc najpierw trzeba wymienić wszystkie okna, a dopiero potem wziąć się za acekol. I te płyty będą zdejmowane, to ten pył tu będzie osiadywał na ziemi, a przy wietrze będziemy go wdychać. Więc uważam, że zabezpieczenie naszego zdrowia to też obowiązek państwa.

 

- Była przecież na Walnym Zgromadzeniu wstępna informacja wyjaśnia wiceprzewodniczący Rady Henryk Płonka - o staraniach Spółdzielni o specjalną dotację na likwidacje płyt azbetowych. Ale mówiono też, że najprawdopodobniej trzeba z samemu mieć połowę pieniędzy na ten. W przypadku naszego osiedla byłoby to, jak wynika z wyliczeń pana kierownika - dwa miliony. Bez pomocy całej Spółdzielni i wspólnego funduszu "A" się nie obejdzie.

 

Z powodu tego acekolu to mamy jeszcze i kuriozum w osiedlu - przypomina Franciszek Tworuszka, zastępca członka Rady - że kiedy montowano te płyty, to zamiast w nich wywiercić otwory, poobcinano umocowania balkonowe. Nie ma od kogo teraz dochodzić naprawy, bo firma co to robiła nie istnieje. Ale ktoś to odebrał. A te balkony od piętnastu lat wiszą trochę tak na "słowo honoru". I może się zdarzyć, że ze względów bezpieczeństwa i tak trzeba będzie wszystko ruszyć jednocześnie i szybko.

- A do umocowania jest 270 balustrad - uzupełnia F. Krejza.

- Skąd brać na wszystko pieniądze - drażliwy temat rusza Stanisław Rerych. Podwyższyć odpłatności nie możemy. I tak jesteśmy jednym z najdroższych osiedli w KSM.

 

Czy to nie przesada z tym acekolem jak z ogródkami działkowymi? - zastanawia się H. Płonka. Do niedawna wszyscy jedliśmy to, co udało się wyhodować, a od pewnego czasu nie - bo szkodzi. I działkowcy przestawiają się na ogródki rekreacyjne. A tamte owoce, warzywa wspomagały budżety rodzinne. Podobno, według oficjalnych wskaźników, zanieczyszczenie w Katowicach jest duże mniejsze niż parę lat temu. Więc czemu nie przywrócić upraw? A nadto - skąd wiadomo, że to, co ktoś ciężarówką lub furgonem przywozi jest naprawdę ekologiczne i zdrowe? Może wyrosło właśnie w pobliżu dawnych zakładów azbestowych, gdzie wszystko autentycznie jest skażone. Dlatego do wszystkiego trzeba podchodzić bardzo racjonalnie, nie należy wpadać w panikę. Azbest, póki jest związany w płycie, nie jest szkodliwy. Opierając się na takiej opinii naukowców, musimy w pierwszej kolejności realizować nasz plan remontowy, bo jest on realny.

 

DOKONANIA I PLANY
Mamy już wymienione dwie windy, w tym roku trzecia. Pozostanie do wymiany siedem dalszych. Musimy się pochwalić - mówi K. Wojtas - pochwalić naszych mieszkańców, że nie ma żadnych zniszczeń w tych nowych windach. Są szanowane, wyglądają wręcz luksusowo. Ludzie to doceniają, no i wiedzą, że to z ich kieszeni. Nawet lustra w windach są czyściutkie.

 

Bieżących konserwacji i drobniejszych spraw natury remontowej - jak słyszy pan, panie redaktorze, zauważa Andrzej Więcek, członek Rady - nawet nie poruszamy. Mamy takiego wspaniałego kierownika osiedla, który wszystko "jakoś" załatwia przy pomocy swoich pracowników. Najmniejszym kosztem, tak - po gospodarsku.

 

W dużym ożywieniu padają uwagi i informacje - o obu stronach medalu. Co już się udało zrobić, z czego są zadowoleni, a co jeszcze przed nimi. Przed nimi wspólnie - Radą i administracją Osiedla Ligota. Bo współpracuje się tutaj bardzo ściśle. Zatem cytuję garść tylko garść z podawanych mi informacji. Na przykład w większości domów dachy są pokryte termozgrzewaną papą. W tegorocznej kolejce czekają jednak dachy przy Warmińskiej 11, 13, 15, 17, 19. Natomiast na ul. Wodospady 4, 6, 8a - do zrobienia są poziomy wodne, które gdzie indziej są już gotowe. Za to piony wodno-kanalizacyjne są do wymiany w dziesięciu jeszcze budynkach. Naturalnie wszyscy mają wodomierze i są zadowoleni, bo uzyskali konkretne oszczędności. Za to chodniki są koślawe, zwłaszcza po deszczach trudne do przemierzania. I powszechna bolączka - okna. Tylko 18% jest wymienionych. Płytki pcv na korytarzach są do wymiany. Także malowanie korytarzy już chyba wszędzie jest konieczne. Przydał by się, jak w innych osiedlach, klub. Wygospodarowanie pomieszczenia w pawilonie, w którym jest administracja osiedlowa, nie jest niemożliwe. Bo chociaż wszystko teraz jest zajęte, to przecież jest to spółdzielcze. Ale znów wszystko rozbija się o pieniądze. Działalność społeczno-kulturalna przecież kosztuje.

 

Mamy teraz odpis 1 grosza za metr kwadratowy miesięcznie na ten cel - mówi R. Pogoda. Ze środków tych robimy świąteczne paczki. Także na wniosek zainteresowanych rodzin udzielamy pomocy przy wyjeździe dzieci na kolonie lub obozy. Ponosimy pewne wydatki na spotkania w klubie emerytów, jaki nieopodal się znajduje zabytkowym budynku, w Starej Ligocie na Hetmańskiej 1 i przez wielu jest właściwie uważany za klub osiedlowy.

 

W nim - przypomina F. Tworuszka - organizujemy na przykład doroczne Zebrania Grupy Członkowskiej. I to jest jedyny raz, kiedy mieszkańcy z tych czterech rejonów spotykają się razem. A że przychodzi tak mało osób? No to już trudno, tyle że szkoda. Bo przecież jakby nas było więcej - to więcej pomysłów, jak radzić sobie w tych trudnych czasach.

 

Temu PKPS-owskiemu klubowi też ciężko - powraca do kwestii placówki kulturalno-oświatowej pani Pogoda. Więc może - skoro uczęszczają tam spółdzielcy - Zarząd KSM wziąłby ten klub w opiekę, objął imprezowy patronat? Mieszkańcy powitaliby to z dużym zadowoleniem. Co dwa tygodnia robimy tam - też na zasadzie społecznego działania - czwartkowe spotkania przy herbatce. Schodzą się seniorzy, mają wspólne tematy, mogą porozmawiać, pośmiać się. W tym wieku dobry humor jest najlepszym lekarstwem na zdrowie.

 

Przymierzaliśmy się do utworzenia klubu - przypomina K. Wojtas - ale przy tej ilości mieszkańców, odpis musiałby być bardzo wysoki. To nie uzyskuje społecznego przyzwolenia.

 

W porównaniu z innymi osiedlami - zwraca uwagę A. Więcek - szczęśliwie nie ma u nas specjalnie dużych zaległości w płaceniu za mieszkanie. Niewielkie i rzadko zdarzają się dewastacje. Dobrze to świadczy o mieszkańcach osiedla. O kulturze, odpowiedzialności i gospodarności.

 

ZNAJĄ MIESZKAŃCÓW I SĄ ZNANI
Na moje pytanie jak Rada kontaktuje się z mieszkańcami, pada wyjaśnienie, że oprócz comiesięcznych zebrań Rady Osiedla, były w każdym tygodniu popołudniowe dyżury, na których radni daremnie oczekiwali na wizyty mieszkańców. Więc uległy likwidacji.

 

A wszystko chyba dlatego, że gdy jest jakaś sprawa do załatwienia, każdy stara się bezpośrednio i natychmiast porozumieć z kierownikiem osiedla, bo wie, że załatwia prawie wszystko "od ręki". Zna i "czuje" nasze osiedle. Jest świetnym gospodarzem i za to chciałbym tu - mówi H. Płonka - publicznie panu inż. Franciszkowi Krejzie podziękować.

 

Poza tym radni mają kontakty z innymi członkami Spółdzielni, po prostu ze swoimi sąsiadami, na co dzień. Mijamy się - wyjaśnia K. Wojtas - na korytarzu, gdzieś na uliczce osiedlowej, to ludzie rozpoznają i zwracają się ze swoimi problemami. A wtedy my przenosimy to na Radę Osiedla.

Nie bez znaczenia jest też fakt - stwierdza tym razem kierownik Krejza, iż administracja osiedla czynna jest na tyle długo, że po powrocie ze swojej pracy mieszkańcy mogą zdążyć do nas ze swoimi problemami. We wtorki i środy administracja pracuje aż do godz. 1700. W tym roku zanotowaliśmy w administracji już 237 zleceń napraw itp. Robimy je z marszu...

 

Mieliśmy bardzo duże ubytki wody, z którymi nie mogliśmy sobie poradzić. A woda - wiadomo - jest coraz droższa. Kierownik osiedla - mówi H. Płonka - tak długo wszystko tropił i wymuszał naprawy, lub sam mniejsze rzeczy remontował, aż nastąpiła wręcz niewiarygodna zmiana. Część wody spływała do kanalizacji, część gdzieś w ziemię, wiele do życzenia pozostawiały straty i wskazania w hydroforni. O skali problemu niech świadczy fakt, że tych 5 wieżowców zużywało kiedyś do 400 m3na dobę, a teraz jest to 90 - 100 m3.

 

Ale i tak nie wszystkie problemy wodne są już rozwiązane. Bo do sieci wodnej doprowadzającej wodę do osiedla nikt nie chce się przyznać - zauważa F. Krejza. Nie jest nasza - bo miejska, miasto mówi, że nie jego tylko RWPiK, a ci temu też zaprzeczają. Sieć jest więc niechciana przez nikogo. Jednak, jeśli zdarza się czasem jakaś awaria, to wodociągi ją usuwają. Tyle że teren potem wygląda strasznie i my ze spółdzielczych środków musimy go wyrównywać. To taka kompetencyjno - własnościowa zaszłość z dawnych lat i nie sposób jej rozwiązać.

 

TYLKO RAZEM!
Rozmowa w siedzibie rady trwa już którąś godzinę, gdy zadaję zgromadzonym pytanie: - a może lepiej się odłączyć od Spółdzielni, ba nawet podzielić na cztery samodzielne części? Skończy się narzekanie, że komuś cos się daje, że inni decydują itd. Sami u siebie i tylko dla siebie - czyż nie taka dzisiaj społeczna tendencja. Znów zawrzało. Dostaje mi się, jakbym to ja był projektodawcą uwłaszczeniowych ustaw. W pośpiechu notuję wyrzucane przez radnych z siebie opinie:

- Zawsze będę w dużym garncu dla wielu gotowała niż w małym dla samej jednej. To sprawdzona przez każdą gospodarującą kobietę zasada. Szkoda, że tego faktu - znanego jak świat światem - nie chcą słuchać posłowie do naszego Sejmu i wymyślają rzeczy na opak.

- Toż my, przez dziesięciolecia, gdy nasze wieżowce były nowe, niewymagające remontów składaliśmy się jako spółdzielcy na potrzeby innych i teraz, gdy nam bieda zaglądać zaczyna w oczy mamy się odłączyć? Nie skorzystać z solidarnej pomocy innych i sami ponosić nie do udźwignięcia koszty wszystkiego?

- To są chore pomysły. Naszą szansą jest nadal gospodarować w jednej rodzinie. Nadal nawzajem się wspomagać.

- My tu nie jesteśmy milionerami. Milionerzy mieszkają daleko stąd, w swoich willach. Więc niech nam nie mącą w głowach. My nie planujemy żadnego odłączenia się. Przeciwnie - będziemy bronić jedności Spółdzielni.

 

Uff. Po wywnętrzeniu się, następuje uspokojeni. Wychodzimy z gorącego i dusznego pokoju na skwer. Osiedle tonie jeszcze w słońcu, choć zmierza ono ku zachodowi. Jeszcze wspólna fotografia. Koniec reporterskiej wizyty. Ale dopiero początek normalnego zebrania Rady Osiedla. Trwać będzie jeszcze ponad dwie godziny. Ileż ci ludzie poświęcają czasu w służbie dla wspólnego dobra? Ile już go innym dali i ile jeszcze dadzą? Jest się nad czym zastanawiać i jest za co społecznikom z samorządu spółdzielczego dziękować.

Notował i fotografował:
ZBIGNIEW P. SZANDAR

"tekst za miesięcznikiem Wspólne Sprawy 2001"




 
 
Osiedla


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych.
Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia.
Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.
Więcej informacji: Polityka prywatności (Cookies-RODO)