2014-03-19

Prezes Zarządu KSM:

mgr Krystyna Piasecka

 

Szanowni Państwo!

 

Stali Czytelnicy „Wspólnych Spraw", a zwłaszcza członkowie Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, orientują się, że Spółdzielnia nasza w swoim bezpośrednim zarządzie posiada 345 budynków mieszkalnych wielorodzinnych. Część z nich, jak np. Superjednostka, Haperowiec czy Gwiazdy, pod względem liczby lokali i mieszkańców może z powodzeniem konkurować z niejednym polskim miasteczkiem czy gminą. Jesteśmy wprawdzie w skali naszego kraju w gronie największych spółdzielni mieszkaniowych (bo są i większe od naszej), to w skali europejskiej z takimi zasobami mieszkaniowymi należymy raczej do „średniaków".


Dlaczego podaję (przypominam) tę informację? Bo potencjalnie, pewnego dnia, w miarę wyodrębniania się lokali w poszczególnych nieruchomościach, w miejsce jednej KSM będziemy mieli do czynienia – z mocy prawa – z tyloma (a więc 345) wspólnotami mieszkaniowymi, podlegającymi innemu reżimowi prawnemu, bowiem automatycznie – już bez woli czy decyzji członków spółdzielni zamieszkujących jako właściciele w poszczególnych wspólnotach – nastąpi zastąpienie działania ustaw spółdzielczych na rzecz „ustawy o własności lokali", zafundowanej polskiemu społeczeństwu już w roku 1994. (Dz. U. Nr 85 poz. 388, z późniejszymi nowelizacjami w 2000 i 2004 roku). 345 wspólnot i tyleż zarządów, budżetów, planów, sprawozdań itd. Za to nie będzie np. obligatoryjnych lustracji zewnętrznych i działalności badających legalność, rzetelność oraz gospodarność działania (jak to ma miejsce w spółdzielczości – prowadzonej niezależnie od wszelkich innych kontroli instytucjonalnych funkcjonujących w polskiej gospodarce). I pozostanie np. tylko droga sądowa we wszystkich spornych sprawach.


Tutaj już jest awizowany ów „przymus" (wspólnota z mocy prawa), który mnie (a sądzę, że i wielu innych) razi – skoro nie mogę „nie chcieć". Ale jednak – póki co – to ruch w tym kierunku i tempo jego przybliżania, jako że jeszcze nie jest narzucone, zależy od indywidualnie podejmowanych decyzji samych członków. Z roku na rok proces prywatyzacyjny postępuje, toteż władzom spółdzielni – kierującym przedsiębiorstwem spółdzielczym (i zarządzającym częściowo zasobem własnym, a częściowo majątkiem wyodrębnionym na własność stricte prywatną) pozostaje czekanie na moment, aż wszyscy uprawnieni do tego się wyodrębnią i... zostaną wspólnotą. Wspólnotą mieszkaniową zarządzaną, już być może nie przez spółdzielnię, a przez... kogo bądź (co wynika z art. 18 ustawy o własności lokali). Do niedawna osoby wykonujące zawód zarządcy nieruchomości musiały legitymować się państwowym certyfikatem, który potwierdzał fakt posiadania konkretnych umiejętności i wiedzy, zaświadczając iż są one odpowiednio wykształcone, z doświadczeniem w tej dziedzinie. Na skutek tzw. ustawy deregulacyjnej i „urynkowienia" niektórych zawodów, osoby wykonujące zawód zarządcy nieruchomości obecnie nie muszą już posiadać licencji.


Teraz – parafrazując znaną wypowiedź Jurka Owsiaka – powiem, że prawem stała się zasada: „chceta – to se zarządzajta!" Jakie to niesie zagrożenia – nie muszę szeroko wyłuszczać. Są oczywiste i (obym się myliła) zwiastują ze wszech miar możliwą niekompetencję, oszustwa, nadużycia.


I teraz wreszcie dochodzę do tego, co jest we wstępnej refleksji. W projekcie ustawy (druk sejmowy nr 819) autorstwa grupy posłów PO, a „pilotowanego" przez posłankę – sprawozdawczynię Lidię Staroń. Otóż artykuł 37 tej ustawy (jeśli zostanie uchwalona przez większość parlamentarną) – zlikwiduje owo „czekanie" na wyodrębnienie się wszystkich mieszkań i wprowadza do zasobów spółdzielczych nową zasadę, wprost z ustawy o własności lokali, iż wystarczy wyodrębnienie choćby tylko jednego lokalu, by tym samym, z mocy prawa, dana nieruchomość z dnia na dzień została wspólnotą mieszkaniową.


Dla projektodawców: – wreszcie(!) się tak stanie, bo w każdym niemal budynku spółdzielczym jest ktoś z wyodrębnionym mieszkaniem.


Aktualny proces „czekania" na wyodrębnienie ostatniego lokalu w nieruchomości okazał się zbyt długi dla pomysłodawców zmian ustaw (anty!)spółdzielczych, bo spółdzielcy jakoś opieszale zdążają w kierunku wspólnot. Trzeba więc – decydując za nich – skrócić ten okres czasu zmieniając ustawę (ciekawe w czym interesie?, dlaczego?). Zatem pewnego dnia, w którym wejdzie (oby nie!) w życie ta ustawa – niemal z dnia na dzień powstanie w Polsce zamiast 3600 spółdzielni mieszkaniowych około pół miliona wspólnot. Wspólnotowy przymus jest więc realnie prawdopodobny. Tym samym istnienie spółdzielni mieszkaniowych pozbawianych równocześnie podstawowego majątku (funduszy statutowych – bo i o tym jest w tymże projekcie) straci rację bytu. I o to właśnie projektodawcom ustawy widać chodzi.


Przed takimi konsekwencjami przestrzegałam we „Wspólnych Sprawach" przed miesiącem, w swoich poprzednich „refleksjach" pod nieco prowokacyjnym tytułem „Larum grają". Zgodnie z oczekiwaniem – na zawarte w nim tezy zareagowało dość liczne grono spółdzielców, zaintrygowane tytułowym wezwaniem – i w korespondencjach (tak listownych, jak i mailowych) wyraziło swoje poparcie dla tych przemyśleń lub zgoła sprzeciw wobec nich. Szkoda, że oponenci zrobili to anonimowo. Może wstydzą się – nie tyle swoich nazwisk, co dosadności (wielce nieparlamentarnej) – wyrażanych opinii. Im to zatem – in corpore – przekazuję tylko jedno wyjaśnienie, dotyczące nie meritum omawianych spraw, a ich personalnych odniesień wobec mojej osoby. To fakt, że od początku swojej pracy zawodowej jestem związana z naszą Spółdzielnią. Faktem jest też, to iż stosunkowo długo prezesuję Zarządowi i dyrektoruję KSM. Ale nieprawdą jest, że wykonuję te obowiązki z nadania ancien régime (jako złośliwo-ironicznie był łaskaw napisać jeden z adwersarzy w swej niezwykle erudycyjnej korespondencji, opatrzonej podpisem: Jakobin). Zostałam na funkcję prezesa wybrana po zmianach ustrojowych, już „po rewolucji" w spółdzielczości, w kwietniu 1990 roku, uzyskując wraz z pozostałymi członkami Zarządu co roku na Walnym Zgromadzeniu Spółdzielni w tajnych głosowaniach absolutorium z ogromną przewagą głosów „za", jak i przez wszystkie lata pozytywne opinie wszelkich organów zewnętrznych i wewnętrznych kontrolujących działalność naszej Spółdzielni (a było ich niemało).


Prace Komisji Nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw z zakresu prawa spółdzielczego (NPS), o których pisałam, oczywiście trwają nadal. Przypominam, że obecnie dotyczą poselskiego projektu ustawy o spółdzielniach (druk sejmowy nr 515), poselskiego projektu ustawy – Prawo spółdzielcze (druk nr 980) oraz poselskiego projektu ustawy – Prawo spółdzielcze (druk nr 1005). Odbyły się też dwa kolejne posiedzenia: 20 lutego i 13 marca. Kto miał ochotę i czas po temu, mógł je śledzić w serwisie internetowym Sejmu (www.sejm.gov.pl).


Wspólnoty mieszkaniowe nie mają w swoich kompetencjach niczego, czego by nie wykonywały spółdzielnie mieszkaniowe. Mimo, że temat ten był na łamach „Wspólnych Spraw" parokrotnie już poruszany (także przez innych członków Zarządu), sądzę, że w którychś z kolejnych swoich refleksji zajmę się takim omówieniem. Teraz zaś przywołam tylko jedno porównanie. Koszty użytkowania budynków (np. sprzątania, wymiany dźwigów, remontów i modernizacji, energii elektrycznej itp.) ponoszone we wspólnocie i w spółdzielni zestawić można z kosztami zakupów (dowolnych towarów) w detalu i w hurcie. Przecież każdy z nas marzy by kupować w cenie hurtowej. Spółdzielnie mają do tego dostęp (chociażby ze względu na wielkość zapotrzebowania). Wspólnoty mogą o tym tylko marzyć.


Czyż potencjalna siła politycznej i mobilnej zdolności spółdzielców (niedoceniana i nie wykorzystywana przez nich samych w obronie swych zbiorowych interesów z racji niedostatecznej integracji i słabego poczucia wewnątrzkorporacyjnych więzi), nie jest w ramach spółdzielczej korporacji jednak znacznie większa niż pojedynczych, funkcjonujących odrębnie i często o sprzecznych względem siebie interesach wspólnot? Nie od dziś, i to niezależnie od funkcjonującego w państwie ustroju, są podejmowane działania, by tę gospodarczo–społeczną siłę (potencjalnie grożącą ewentualnymi słusznymi roszczeniami) osłabić.


Stosowane są różne metody – wśród nich posiłkowanie się hasłami konieczności reformowania, a uzasadnianymi rzekomymi lub incydentalnymi (co do skali) nieprawidłowościami. Od lat są podejmowane i wdrażane próby rozbijania jedności ruchu spółdzielczego, jego atomizacji gospodarczo-finansowej i wewnętrznego antagonizowania środowisk spółdzielczych. Dzieje się tak w naszym kraju wbrew trendom notowanym w wielu światowych gospodarkach, funkcjonujących od „zawsze" w warunkach rynkowych, zmierzających do koncentracji, jednoczenia i globalizacji działań (ale są tego przykłady także i u nas, np. powstanie wielkiej korporacji Tauron i inne). Wobec polskiej spółdzielczości co rusz podejmowane są jednak (i mimo licznych protestów samych zainteresowanych) inicjatywy zgoła przeciwne.


Kto w efekcie realizacji nowych ustaw będzie ich beneficjentem, a kto poszkodowanym? – można tego dość dowolnie domniemywać. Zwłaszcza, że np. w odniesieniu do spółdzielczości szeroki ogół społeczeństwa w zasadzie nie zna zasad spółdzielczych. Po prostu słabo orientując się w jej zaletach i odmienności (w stosunku do innych funkcjonujących na rynku gospodarczym podmiotów prawnych – bo teraz tego nawet w szkołach już nie uczą). A nie zorientowanym, nim zweryfikuje to samo życie, można wmówić wiele.

 

Z poważaniem
KRYSTYNA PIASECKA



     

 
 
Wiadomości


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych.
Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia.
Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.
Więcej informacji: Polityka prywatności (Cookies-RODO)